niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział XIV

Uwaga! Rozdział, ze względu na sceny przemocy, dla czytelników +16!

"Popatrz, jak teraz będzie śmiesznie, śmiejmy się wszyscy!"

- Pieprzony obsraniec! - padały kolejne ciosy, od których zielonooki odsuwał się i robił sprawne uniki. Kiedy znaleźli się na środku przedpokoju, wyraz twarzy Kathela zmienił się z obojętnego na sfrustrowany - nie mógł pozwolić, by ten człowiek zobaczył Leo. Uderzył go kantem dłoni w szyję, powodując, że zgiął się wpół, po czym zawiesił rękę na jego szyi, kopiąc go kolanem w brzuch.
- Hej, hej... Spokojnie - ryzyko uduszenia było bardzo bliskie przy jakimkolwiek poruszeniu, toteż mężczyzna nie ruszał się, dysząc jedynie mocno. Długowłosy patrzył na niego spod przymrużonych powiek, oceniając krótkie, rude włosy i nienawistny wyraz twarzy; zastanawiał się, kim jest ten człowiek. Lanfen spokojnie zamknęła drzwi na zamek, po czym załapała mocno ręce ich gościa za jego plecami i skuła kajdankami. Kathel nawet nie zauważył skąd dziewczyna je wyciągnęła.
- Ło, policyjantka - powiedział Kathel, zmuszając napastnika do ugięcia kolan. Kucnął, spoglądając w jego oczy - Co robisz w moim domu?
Nieznajomy splunął mu w twarz, krzycząc - Przyszedłem cię zabić! - jego twarz wyrażała ostatnie stadium furii, kiedy miotał się, próbując odzyskać wolność.
- Ale dlaczego? - spytał, nadal spokojnie zastanawiając się, skąd zna tego typa i co mu takiego zrobił.
- Tyle lat... Tyle lat cię, gnido, szukałem! Nie odpuszcz...! - Collins zdzielił go otwartą ręką po twarzy - Nie potrafisz się zachować w cudzym mieszkaniu.
Czarnowłosa w tym czasie zaczęła przeszukiwać jego kieszenie, mając nadzieję, że znajdzie coś ciekawego lub cennego.
- Ach, to... Już pamiętam! - przypomniał sobie, skąd zna człowieka. Był to jego dawny kolega z domu dziecka, dorastając ich drogi rozeszły się - Kathel został skrytobójcą, a Stevie trafił do mafii. Potem ich drogi zeszły się, jednak nie po to, by przywitać się przy piwie po latach...

Tęskny, błagalny wzrok, proszący o litość wpatrywał się w zabójcę, roniąc łzy - Kathel... - Liczył na jakieś ostatki człowieczeństwa w jego sercu, rozpacz, tak wielka rozpacz... I furia. Gniew. Nie mógł się jednak poruszyć, przykuty do nogi stołu bilardowego, skrępowany dla pewności sznurem - Collins nie zapomniał o niczym. Śmiał się głośno, przejeżdżając dłonią po jego nagich pośladkach, zaczął wyliczać, przesuwając lufę w różne części ciała jego dwójki dzieci - Idzie - rak - niebo - rak - jak - uszczypnie - będzie - znak! - znów zaczął się śmiać, kiedy usłyszał strzał, a później płacz i krzyk przerażenia, kiedy nieprzytomny z bólu chłopiec opadł na ziemię, plama krwi powiększała się pod nim, barwiąc sukienkę dziewczynki, klęczącej obok niego.
- Popierdoleńcu, zostaw je! Masz mnie! Cholera, zostaw chociaż moje dzieci!
- Spokojnie, jeszcze żyje. W przeciwieństwie do mamusi - zakończył śpiewnie, wskazując lufą na kobietę leżącą nieopodal. Miała otwarte oczy, jej ostatnim widokiem był nagi mąż, skrępowany, pod nadzorem okrutnego zabójcy, który bawił się nim i męczył tak, jak tylko miał na to ochotę. Co za upokorzenie i strach, strach o dzieci i ich życie, hańba, zszargany honor, jak można... Kathel nie był już człowiekiem.
- I jak, fajnie?! - warknął, przykładając lufę do jego głowy - Czujesz się gorzej, niż ja wtedy? Tak?! Popatrz, jak teraz będzie śmiesznie, śmiejmy się wszyscy! - jego śmiech był straszny i okrutny, kiedy kopniakiem przewrócił mężczyznę na brzuch i jednym, mocnym ruchem wsadził mu lufę rewolweru w odbyt, przy wtórze tak pożądanego jęku bólu - Ani drgnijcie, bo zapłodnię waszego tatę nabojem - ostrzegł dzieci, grając sobie na ich miłości. Bawił się ich uczuciami, w tak niegodziwy sposób, raniąc tak dotkliwie... - Ślicznie śpiewasz, chcę usłyszeć tego więcej! - krzyknął, przesuwając rewolwer w górę, znów wbił go ze zdwojoną siłą, przy wtórze wrzasku cierpienia.
Dziewczynka nie wytrzymała i z dzikim wrzaskiem skoczyła ku zabójcy - on tylko na to czekał. Złapał ją w locie i przycisnął do swojej piersi, oblizując lubieżnie policzek.
- Zmieniam zdanie. Zabawimy się inaczej, Stevie! Patrz na przedstawienie, jakie ci przygotowałem! - płaczącą dziewczynkę przycisnął mocno do ziemi, rozcinając jej ubrania, po czym rozpiął rozporek i, z perfidnym uśmiechem, patrząc prosto w oczy mężczyzny, wbił w nią swój członek, słuchając pisku i szlochu, jęknął z przyjemnością - Och, jak mi dobrze, powiedz, że tobie też dobrze! - mężczyzna wił się, szlochając, krzycząc, miotając przekleństwami  jednak nie dawało to skutku. Brutalny gwałt nadal nie dobiegał końca.
Wszyscy członkowie mafii byli wybici. Zostali już tylko oni, nad nimi najbardziej się znęcał. Tak mocno go nienawidził.

- Tak, tak, pamiętam... Jak tam żona? Córcia? Przyszedłeś się zabawić?
- Skurwysynie, zabiję cię! - rzucił się ku niemu, jednak chłopak znów wykonał udany unik i przycisnął go stopą do ziemi - Było mi wtedy tak dobrze, och, te krzyki, te jęki, masz jakieś nowe dzieci? -przerażający i okrutny.
Chinka stanęła za długowłosym i wspięła się na palcach, by szepnąć mu coś na ucho.
- Kathel, nie przesadzaj, nie jesteś w formie...
- Ach, ale już wracam... - mruknął, zdejmując z niego nogę. - No i co mam zrobić, tak poza tym? Sama słyszysz, gościu przyszedł mnie zabić - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
-No to rób co chcesz - wzruszyła ramionami - Może i tym razem ojciec tej małej zdziry się nie zainteresuje jak usłyszy ryk tej świni.
- O-och... Może i masz rację... - W tym momencie wylądował na podłodze, ponieważ, korzystając z ich nieuwagi, mężczyzna podciął mu nogi - Zginiesz! - krzyknął.
- Zamknij twarz, Stevie, naprawdę! - podturlał się do niego i wepchnął mu połę szlafroka do ust, po czym przytkał dłonią i usiadł na nim okrakiem, by ten nie mógł się ruszyć.
- To już przeszłość, Stevie, zemściłem się na tobie, więc teraz to ty mnie atakujesz... - usłyszeli złośliwe mamrotanie.
- A co on ci takiego zrobił? - spytała, wiedząc, że Collins potrafił okrutnie mścić się nawet za błahe przewinienia.
- Nieważne... Upokorzył mnie. Mój honor został narażony, a mój honor to bardzo ważna rzecz - wyjaśnił, głaszcząc mężczyznę uspokajająco po głowie.
- Tak wiem, honor-sronor - wywróciła oczami - Więc co zrobisz?
- Nie wiem. Chyba będę zmuszony go... - nie dokończył, gdyż dostał solidnego kopniaka w plecy, przy czym zgiął się wpół, zanosząc kaszlem. Kathel zauważył, że dłonie mężczyzny na jego plecach znajdują się w takim położeniu niebezpiecznie blisko jego klejnotów... Przesunął się do przodu, siadając bliżej jego karku.
- Zmuszony go... - machnęła ręką, ponaglając go, by dokończył.
- Zabić - dokończył, umaszczając się wygodniej na jego karku, ocierając w perwersyjny sposób intymnymi częściami swojego ciała o skórę dawnego "kolegi".
- Tutaj? - spytała, siadając na podłodze naprzeciwko Kathela, blisko głowy ich "gościa".
- No, to by było niebezpieczne - zniżył głos, podnosząc jego głowę za włosy do góry - Pamiętasz Steviego? - zastanawiał się, czy przyjaciółka nadal kojarzy go z sierocińca.
- Ach taak, to ta menda co nieraz dostała po dupie za znęcanie się nad tobą - pogłaskała Steaviego - Pamiętasz mnie, prosiaczku?
Krótkowłosy warknął, zabierając głowę, odtrącając od siebie jej dłoń. Powoli się uspokajał, jednak pragnienie zemsty nadal w nim pozostało. Po chwili tak gwałtownie wstał na klęczkach, że zielonooki spadł za niego, nie zdążając zareagować. Zaatakował go, wgryzając się w jego ramię, na co on zareagował jedynie mocniejszym zaciśnięciem zębów i uderzeniem z pięści w twarz. Wymykający się spod kontroli osobnik wstał i chciał nadepnąć na swojego byłego oprawcę, który przetoczył się zaraz obok, podnosząc nogi, kopnął go obydwoma, przewracając na drzwi łazienki, które wyłamał, wpadając do środka.
- No śmieciu! Co za cielsko... - westchnął, wstając z podłogi.
- Jak się rzuca, niewyżyty jakiś - westchnęła, wstając z podłogi i zaglądając do łazienki. Po drodze zamknęła drzwi od pokoju, w którym skulony na kanapie siedział Leo.
Stevie zaatakował ją, znienacka uderzając mocno w nos czołem.
- Kurnaaaaa - krzyknęła, odsuwając się do tyłu i przyciskając dłoń do krwawiącego nosa - Posrało cię człowieku?! Chcesz zginąć w męczarniach?
Kathel prędko doskoczył do pokoju, chwytając w biegu katanę, pozostawioną w poprzednich dniach na wierzchu. Wpadł do łazienki, zadziwiająco szybko przykładając ją do gardła mężczyzny - O ty pierdoło obsrana... Może jeszcze się z tobą zabawię, jak wtedy! - mężczyzna przestał się ruszać. Wiedział, że Collins w swych atakach potrafi być błyskawiczny, wiedział po owym pamiętnym dniu...
- Przyłóż sobie lód, ptaszynko, jest trochę w zamrażarce. - polecił ciemnowłosej z troską przyjaciel.
Chinka poszła wyraźnie zdenerwowana do kuchni, klnąc pod nosem. Blondyn uchylił odrobinę drzwi, żeby zobaczyć co się stało.
- Hej, czy to nie jest ten chłoptaś, którego pokazują ciągle w telewizji? Też się z nim tak zabawiasz, jak ze mną i moimi dziećmi, co? Masz nową zabaweczkę?
- Zamknij ryj, psie! - warknął, przyciskając go do ściany.
Dziewczyna wróciła, trzymając teraz lodowy okład przy twarzy.
- Jeśli złamałeś mi nos, to ja ci złamię tego twojego kutasa z krainy liliputów - warknęła - A ty co się patrzysz? To nie dla dzieci - zamknęła drzwi, zamykając jasnookiemu możliwość kontrolowania sytuacji.
- A może to twój chłopiec, hę? - w głowie mężczyzny narodził się nowy pomysł. Chciał odwdzięczyć się zabójcy tym samym, znęcając się nad Leo, najlepiej później wydając tę tajemnicę, że właśnie tutaj on się znajduje. Teraz jednak nie miał ku temu większych predyspozycji zwłaszcza, że granatowowłosy odsunął się, nadal przykładając do niego miecz - Łam - powiedział do Chinki.
- Teraz? Wiesz jak on się będzie darł? Już nie raz to robiłam - usiadła na szafce, przyglądając się rudowłosemu.
- Oh, wyobrażam sobie - uśmiechnął się szeroko, zbliżając usta do przerażonej twarzy mężczyzny - To może wyskoczymy na jakąś... Kawę? - polizał go po twarzy, przy czym ofiara wzdrygnęła się z obrzydzeniem - Ty plugawy...
- Zamilcz! Właśnie sobie przypomniałem, że nie mogę wychodzić z domu i... Lanfen, boję się ciebie!
Dziewczyna zaśmiała się odrobinę przerażająco.
- Spokojnie, jak przestanę krwawić, to zabiorę go w pewne specjalne miejsce - puściła do niego oczko - I zajmę się należycie.
- Dobra, w każdym razie, ja nie mam już do niego żalu, więc... - w tym momencie dostał mocnego kopniaka z kolana w jego najukochańsze miejsce... Upadł na ziemię momentalnie, płacząc z bólu - Nienawidzę cię skurwielu, cholera, już mam do ciebie, oj mam żal! - wypiszczał, trzymając się za bolące miejsce.
- Stevie, tylko pogarszasz sprawę - pokręciła głową z niezadowoleniem - Wydłużasz sobie czas tortur, wiesz? Ja bym na twoim miejscu siedziała grzecznie.
Mężczyzna chciał wymierzyć kolejnego kopniaka Collinsowi, jednak on podciął mu ścięgno w stopie powodując, że upadł na ziemię, nawet nie orientując się, kiedy to się zdarzyło, następnie nacisnął kolanem na jego krtań, podduszając go co chwilę, nie pozwalał mu jednak się udusić - Cholera, to tak boli... - jęknął piskliwie.
- Mam nadzieję, że ściany w tym mieszkaniu są dość grube, bo drzecie się oboje, jakby was na żywca skalpowali - westchnęła, wstając z szafki - O, to jest myśl! Już dawno nikogo nie skalpowałam, co ty na to, Stevie?
Rudowłosy wygulgotał coś jedynie, próbując dostać kolanem w czułe miejsce długowłosego - Same nieczyste zagrania, pierdoło. Grabisz sobie ładnie... - westchnął, szepcząc, by nie musieć ujawniać piskliwego głosu - Rób mu co tam chcesz i tak czuję, że będzie cierpiał bardziej niż ja... - wystrzelił łokciem do tyłu, przywołując jego nogi do porządku, po czym, wyciągnął z kieszeni szlafroka małą strzykawkę - No już, już... Będzie... Źle! - próbował wbić igłę w jego szyję, jednak on miotał się na wszystkie strony. Po jakimś czasie szamotaniny trafił i odskoczył od niego, przeczekując falę drgawek, a w końcu całkowite zwiotczenie mięśni. - Tępy chuj.
Chinka westchnęła, odkładając woreczek z lodem na szafkę. Krew na szczęście przestała lecieć. Dotknęła delikatnie swojego nosa. Bolało, jednak miała nadzieję, że nie jest złamany, a jedynie obtłuczony.
- Pożyczę sobie twój samochód - złapała Steviego za nogi i wywlekła go do przedpokoju - Wrócę pewnie nad ranem.
Długowłosy, podpierając się ściany, wyszedł do swojego pokoju, po czym, na ugiętych nogach, zbliżył się do niej, podając jej klucze.
- No to trzymaj. Nienawidzę, śmiecia. Mój biedny siusiaczek... - jęknął, kierując się do pokoju, gdzie znajdował się jego kochany Leo.

3 komentarze:

  1. Mało zrozumiałam z rozmowy Steaviego i Kathela, ale mówi się trudno. Coraz bardziej lubię Lanfen. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale to się nie zmieni. Leo prawie w ogóle nie było, a szkoda, bo przydałyby się jego słodkie oczka. Poza tym, gwałt na dziecku? No, no... Trochę więcej akcji było w tym rozdziale. ^.- I czekam w końcu na jakieś potyczki z mafią. ;) Niech zagrają z Yakuzą w misie-patysie =w=

    OdpowiedzUsuń
  2. Durny, wredny blogspot. Zjadło mi komenta! A taki ładny był..
    Chcemy misie-patysie. Popieram w 100% pomysł Nakury.
    Rozdział cudowny, naprawdę. XD I to wspomnienie zemsty Kathela.. Widzę, że jest nieobliczalny i niebezpieczny, gdy nadepnie mu się na odcisk. Kocham to! Ale serio - takiej zemsty to i ja bym się nie powstydziła. XD
    Mam nadzieję, że Lanfen zrobi "porządek" z tym śmieciem. -.-
    "jego kochany Leo" - Uhuhuhu! Zagwizdałabym z uznaniem. :3
    Chcę więcej i więcej! Więcej Leo (bo go mało było..), więcej Lanfen (ona jest wspaniała!) i więcej Kathela (jego nigdy za wiele). Innymi słowy - czekam z niecierpliwością na następny rozdział! ^.^
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie jakaś konkretna, może odrobinę brutalna akcja! Przyznaje, że momentami aż się gubiłam, ale ostatecznie jakoś udało mi się to wszystko ogarnąć. ^-^ Po tych ostatnich kilku rozdziałach ciężko było mi zobaczyć w Kathelu okrutnego zabójcę, ale ta część rozwiała wszelkie moje wątpliwości. Szczególnie ze względu na te wspomnienia. Chociaż ten tekst na końcu... XD Lanfen też jest niezła. Szkoda, że nie było tutaj zbyt wiele miejsca dla Leo. A Steviego jak na razie nieszczególnie lubię, o.

    OdpowiedzUsuń