sobota, 1 marca 2014

Rozdział XXVI

"Chyba się nie boisz, co?"

- No, nie wiem, czy Leo się nie zgorszy... - mruknął w zastanowieniu Collins. Wcale nie chciał oddawać temu człowiekowi swoich ubrań.
- Daj mu te ubrania - poprosił chłopiec, patrząc na długowłosego błagalnym wzrokiem. To byłoby dla niego odrobinę za dużo...
- O-okey... - odparł, wychylając się, by cmoknąć ukochanego w nos. Było mu trochę żal ubrań, jednak jeśli Leo, i nic dziwnego, nie chce oglądać nagiego Steviego, machającego wszędzie swoim penisem, właściwie ma świętą rację.
- Więc jakie mamy plany na dziś? - spytała czarnooka, zakładając nogę na nogę i przysuwając kubek bliżej siebie.
- Wiesz, pieseczku, jeśli dam ci już ciuszki, mógłbyś dla mnie trochę powęszyć na mieście, hm? No i oczywiście, nie martw się, będziesz na podsłuchu - skrytobójca uśmiechnął się, głaszcząc Marwicka po nosie, na co ten tylko lekko skrzywił się, jednak nic nie powiedział.
- Pójdę z nim, tak będzie bezpieczniej - zaproponowała czarnowłosa, wstając od stołu.
- Jak chcesz - obrzucił ją obojętnym spojrzeniem, zbierając naczynia, po czym poszedł z nimi w stronę umywalki.
- A ty jedz, kruszynko - pogłaskała blondyna po głowie i wyszła z kuchni, kierując się do swojego pokoju.
Zielonooki umył naczynia, po czym wytarł ręce w wiszącą nieopodal ścierkę
- Czy ja jestem kurą domową? - spytał sam siebie, podchodząc do Leo - Dasz radę jeszcze zjeść?
- Nie, już nie mogę - uśmiechnął się przepraszająco, podając mu talerz.
Pocałował go w czoło, po czym zjadł resztkę i umył ostatni talerz. Podszedł do chłopca i chwycił go w objęcia, uśmiechając się szeroko - Jak już wszystkiego się dowiem i zrobię porządek z ludźmi, którzy chcą ci coś zrobić, będziesz mógł wrócić do domu, skarbeczku - wyszeptał mu na ucho, delikatnie chwytając zębami jego płatek, zaczął go spokojnie ssać.
Błękitnooki uśmiechnął się uroczo, zarzucając ręce na szyję Kathela. Collins oderwał się od jego ucha, po czym otarł się nosem o nos jasnowłosego.
- Dostanę buzi od mojego aniołka?
Chłopiec złożył delikatny, krótki pocałunek na miękkich wargach zielonookiego.
Długowłosy otworzył oczy i spojrzał na niego z miłością, uśmiechając się lekko.
Złotooki uśmiechnął się tylko, przyglądając jakże uroczej scenie. W głębi duszy był bardzo uczuciowy i nie potrafiłby zrobić krzywdy chłopcu, który ostatnimi dniami chciał dla niego jak najlepiej. Nawet wiedząc, że jest to najważniejsza dla Kathela osoba, nigdy nie zniżyłby się do jego poziomu, by robić mu krzywdę. - Wyglądacie słodko, ciotaski - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Był w jakiś sposób zadowolony, że Collins poznał już, co to znaczy kochać i miał nadzieję, że może to go zmieni, że może zrozumie, jak wielką krzywdę wyrządził mu niegdyś.
- A co my będziemy dzisiaj robić? - spytał Leo, głaszcząc długowłosego po policzku.
- A co byś chciał, kwiatuszku? - spytał Kathel, wędrując z nim do pokoju.
- A co możemy? - odpowiedział pytaniem, kiedy nic konkretnego nie przyszło mu do głowy.
- Wszystko - zaśmiał się Kathel, puszczając do niego oko. - Oprócz pokazywania się na oczy niebezpiecznym ludziom - dodał z namysłem.
- A myślisz, że w pobliżu huśtawki są niebezpieczni ludzie?
- Raczej nie, byłem tam kilka razy. Wiem o czym myślisz, ptaszynko - powiedział, stawiając go w przedpokoju na ziemi, by ubrał się do wyjścia na dwór. Sam narzucił na siebie płaszcz, wyjmując zza kołnierza długie włosy, nie schylając się wszedł w buty, nawet ich nie wiążąc, po czym wyszedł na dwór, ciągnąc Leo za rękę za sobą.
Chłopiec ucieszył się, że może pobyć trochę na dworze, nie siedząc na jadącym, jak dla niego zbyt szybko, motocyklu.
Zabójca usiadł na huśtawce i posadził sobie Leo na kolanach, od razu przytulając się mocno do niego. Odepchnął się nogami od ziemi, by rozbujać ławkę. Było mu tak dobrze i przyjemnie, że zamknął oczy, oddychając równomiernie i spokojnie, czuł, jak w jego wnętrzu znów rozlewa się znajome ciepło, kiedy wiedział, że naprawdę, nie kryjąc tego przed sobą, naprawdę go kocha. I to go martwiło.

Czarnowłosa od dłuższego czasu siedziała zamknięta w swoim pokoju. Słychać było tylko muzykę i przez jakiś czas, jak domyślił się Stevie, odgłos pracującej suszarki.
Rudowłosy zamyślił się zauważając, że nadal nie posiada ubrań. Nie miał ochoty wychodzić na dwór z mokrą głowa w taki chłód, do tego praktycznie nagi, toteż sam przeszedł się do pokoju, gdzie spoczywał plecak Kathela, usiadł naprzeciwko niego i zaczął szukać sobie ubrań. Gdy Stevie ubrał się w to co znalazł, a włosy były praktycznie suche, dziewczyna wyszła z pokoju oznajmiając, że jest gotowa. Miała na sobie biały, długi golf i rajstopy w czarno-czerwono-szarą kartkę, a włosy związane w wysokiego kucyka.
- Łał. - spojrzał na nią, otwierając szerzej oczy, jego źrenice wyraźne się rozszerzyły – Jesteś taka seksowna...
Dziewczyna uśmiechnęła się, zakładając długie buty. - Chodź, tygrysie - pośpieszyła go ruchem dłoni.
- Idę, idę - potwierdził, podchodząc do niej, po czym również założył buty schylając się, by je zawiązać.
Chinka klepnęła go zadziornie w pośladek, gdy sięgała po swój płaszcz.
Złotooki zamruczał prostując się i również przejechał dłonią po jej plecach i pośladkach. Narzucił na siebie czarny, skórzany płaszcz i pozostawił go rozpiętym.
- Chodźmy już - złapała go za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Otworzył drzwi od garażu, jednak i tak nie mogła zabrać swojego samochodu.
- Kathel, daj mi klucze do twojego grata, muszę go przestawić.
- Nie jest gratem! - w jej stronę poszybował pęk kluczy, kiedy Collins oderwał się na chwilę od miłych chwil spędzanych z wybrankiem.
- Dobrze, dobrze - zaśmiała się, otwierając drzwi i odpalając samochód. Przestawiła go tylko kawałek dalej, żeby nie zagradzał wejścia do garażu.
- Mój piękny brumbrumek... - rozczulił się, patrząc na ukochanego vipera - Głodziłem się i nie spałem, pracując, żeby kupić to cudeńko...
Dziewczyna odrzuciła mu klucze, głaszcząc delikatnie maske samochodu. Tak naprawdę zazdrościła go Kathelowi i z chęcią dodałaby to cudeńko do swojej kolekcji, która w dniu dzisiejszym liczyła trzy samochody i dwa motocykle. Zielonooki schował klucze do kieszeni spodni, po czym pogłaskał Leo po nosie, uśmiechając się lekko
- Jak dziś się czujesz?
- Dobrze - uśmiechnął się, przytulając mocniej do jego piersi. Lanfen poszła do garażu, by za chwilę wyjechać z niego dużą, czarną terenówką. Zatrzymała się na podjeździe, żeby Stevie mógł usiąść po stronie pasażera.
Rudowłosy wskoczył do samochodu, układając płaszcz pod siedzeniem. Westchnął lekko, zastanawiając się, co zrobią mu, jeśli będą chcieli się dowiedzieć, gdzie obecnie jest Kathel. Tak naprawdę wcale nie powiedział im tego z własnej woli, jednak mafia szukała jakichkolwiek powiązań z tym człowiekiem, odwiedzili również więc i sierociniec, krok po kroku odnaleźli jego... A teraz Kathel każe mu znów się z nimi spotkać. Zgarbił się, przybierając przygnębioną minę.
- Coś się stało? - spytała, wyjeżdżając na ulicę i machając na pożegnanie Kathelowi i Leo.
- Nie... - westchnął, zamykając oczy. Zastanawiał się, czy, tak jak obiecali, połamią mu ręce i każdy palec oddzielnie...
- Chyba się nie boisz, co? - poklepała go po udzie, by dodać mu otuchy - Ze mną nic ci nie będzie.
- Wszystko w porządku - uśmiechnął się do niej, wzdychając głęboko. Nie byłby tego taki pewien... - Wiesz, wcale nie miałem zamiaru im mówić... Ale chciałem przeżyć do spotkania z Kathelem - wyszczerzy zęby w uśmiechu, drapiąc się po głowie w zakłopotaniu.
- Nie tłumacz się, kocie. Ty nie jesteś dzieckiem, a ja nie jestem twoją mamą - uśmiechnęła się, naciskając lekko pedał gazu.
- Nie chciałbym, żebyś była moją mamą. I nie tylko dlatego, że nie dożyłbym przejścia okresu buntu - zaśmiał się, opierając plecami o siedzenie.
- No wiesz, moje dzieci nie ośmieliłyby się buntować - zaśmiała się cicho.
- No i nie wypadałoby robić tego z mamą - mrugnął do niej jednym okiem, zakłądając ręce na kark.
- To twoje zdanie - odparła z łobuzerskim uśmiechem.
- Łoł... Mam nadzieję, że żartujesz - spojrzał na nią z niepokojem.
- Żartuję, żartuję - zaśmiała się podejrzanie, jakby jednak niekoniecznie mówiła w tej chwili prawdę.
- Bo to byłyby nowe stopnie zboczeństwa... A nawet gorzej... - w jego oczach czaiła się groza.
- Wiem, przecież żartuję - znów poklepała go po udzie, tym razem zostawiając tam rękę.
Uśmiechnął się lekko, czując jej dotyk na swojej nodze. Pogłaskał ją delikatnie i czule, przykrywając jej drobną dłoń swoją, również ją tam pozostawił.
- Gdzie mam jechać? - spytała, zwalniając nieco, gdy znaleźli się w centrum miasta.
- Hm... Teraz zakręć w tamtą stronę, a później wjedziesz w taki zaułek, wygląda jakby sę kończył ścianą, ale to tylko złudzenie. Powiem ci, kiedy tam dotrzemy - poinstruował, splatając z nią palce, może dla poczucia większego bezpieczeństwa...
Dziewczyna kiwnęła głową na potwierdzenie, że zrozumiała. Dotyk rudowłosego był taki czuły... A całkiem niedawno miała zamiar go zabić. Uśmiechnął się, kiedy zauważył, że nie wyciągnęła ręki z jego uścisku, po czym delikatnie ucałował ją w szyję., jakby chciał jakoś pokrzepić się przed spotkaniem z mafią, która zapewne będzie miała z nim do porozmawiania... Za niedługo czarny samochód zaparkował w miejscu, do którego zmierzali. Chinka westchnęła ciężko zanim opuściła swój pojazd.
Rudowłosy wyszedł z auta i podszedł do drzwi. Stanął tyłem, wystukując odpowiednią sekwencję puknięć. Przekazał jej na migi, by zrobiła to samo, po czym drzwi uchyliły się, po jakimś czasie otwierania mosiężnych zamków. Budynek wyglądał, jak opuszczone, a drzwi były zbitką kilku desek, która od wewnątrz okazała się być mocną, stalową płytą. Zostali oboje wciągnięci do środka, kilka osób związało im oczy i skuło ręce za ich plecami. To trochę ograniczało ewentualną obronę.