sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział VI


"Ha! Teraz mi nie uciekniesz!"

- No... Ty mi pomogłeś, to i ja ci pomagam... - odparł blondyn, patrząc gdzieś w bok i ściskając w dłoni jeden z przyniesionych bandaży. Kathel wziął przyniesioną przez chłopca wodę utlenioną i wylał trochę na miejsca, w których krwawił. Od razu poczuł szczypanie i pieczenie, a w tym miejscu były to prawdziwe tortury.
- Posłuchaj... Mogę zemdleć z bólu. A wtedy dokończysz za mnie. I zrób to szybko, zanim się obudzę, chcę mieć to już za sobą. - tak naprawdę chciał zemdleć z całych sił, jednak nie mógł, zacisnął więc dłonie w pięści, spuścił głowę i czekał. Jęknął głośno i boleśnie, po czym zebrał w dłoń pieniący się roztwór. Jego dłonie trzęsły się tak mocno, że były kompletnie do niczego - Zrób tak jak ja z twoją klatką piersiową, okey?
- Dobrze - chłopiec kiwnął głową, mając nadzieję, że granatowowłosy jednak nie zemdleje. Kathel otworzył walizkę i wyjął, a właściwie wyrzucił z niej maść gojącą na stłuczenia. Spojrzał na Leo błagalnym wzrokiem.
- Zrobisz to teraz za mnie?
Blondyn wziął od niego maść, westchnął cicho i roztarł odrobinę substancji na palcach. Najostrożniej jak mógł, trochę trzęsącymi rękami zaczął rozsmarowywać ją na poranionej męskości zielonookiego. Usłyszał westchnienie ulgi, kiedy jego dłonie dotknęły penisa Kathela, który rozluźnił mięśnie, starając się przetrzymać nie tak dobitny teraz ból.
- Masz takie delikatne dłonie... - mruknął, poddając się im całkowicie, zaufał mu, choć nie powinien - Powinienem cię związywać i trzymać jak zakładnika, mimo że może ci to to przypominać, wierz mi, powinno być gorzej. Jednak jakoś... - syknął, kiedy chłopak mocniej nacisnął na opatrywany narząd.
- Och, przepraszam - powiedział jasnooki, po czym wycisnął z tubki jeszcze trochę maści. Zdawał sobie sprawę, że jest przetrzymywany w bardzo dobrych warunkach, dlatego starał zachowywać się grzecznie i nie denerwować granatowowłosego.
- Nie szkodzi, sam bym tego lepiej nie zrobił - uspokoił go zielonooki, oddychając głęboko - Robisz to... Czule. Podoba mi się - uśmiechnął się do niego promienie, mrużąc powieki. Był to pierwszy raz, kiedy tak szczerze i przyjemnie się do niego uśmiechnął. Blondyn odwzajemnił uśmiech, choć cała sytuacja, nawet bez podejrzanie dwuznacznych słów Kathela, była krępująca.
- No, teraz tylko bandaż i dam ci spokój. Resztę opatrzę sobie, jak nabiorę trochę sił - pocieszył go, rozluźniając napięte lekko mięśnie. Nie wiedział, czemu powiedział poprzednią kwestię i czuł się z tym dziwnie... Choć jego dotyk naprawdę był przy... Co?! Nie mógł przestać i jednocześnie nie chciał o tym myśleć. Co do reszty ran miał rację, właściwie był bardziej poobijany, nie posiadał wielu ran otwartych, a nawet jeśli, nie były zbyt groźne. Chciał po prostu położyć się w swoim ciepłym łóżku i zasnąć. Chłopak rozwinął bandaż i owinął nim, może trochę ułomnie, męskość długowłosego. Starał się, by bandaż nie uciskał go za bardzo, ale szczelnie przylegał do ciała.
- Idealnie... - zamruczał granatowowłosy. Spojrzał na zakrwawione ubrania, po czym wrzucił je do umywalki - Możesz napuścić tam wody? - ku jakiejkolwiek przyzwoitości narzucił na siebie ręcznik i zaczął czołgać się w stronę swojej sypialni. Kiedy już tam dotarł, wpełzł z trudem na łóżko, owinął się szczelnie kołdrą i, prawie momentalnie, zasnął. Leo odkręcił kran z zimną wodą i poczekał aż zakryje ona ubrania. Po chwili namysłu dorzucił tam jeszcze brudny ręcznik. Wziął z wieszaka drugi, zmoczył go trochę i przetarł zakrwawione kafelki. Również dorzucił go do umywalki, zgasił światło, po czym... położył się w korytarzu.

***

Kathel obudził się późnym wieczorem i spróbował poruszyć. Krzyknął z bólu, który emanował z każdej części jego ciała, wiele bardziej, niż wcześniej i wtulił twarz w poduszkę, "To wszystko przez Leo... Gdyby nie żył, dostałbym pieniądze i dobrą opinię, a nie łomot i zero kasy, plus jakaś gnida w domu. Powinien zginąć" - utwierdzając się w tym przekonaniu, stoczył się z łóżka, sięgnął po swoją katanę i... Przytulił się do niej, jęcząc z bólu. Jeśli ma go zabić, to raczej nie dzisiaj.
- Co robisz? - usłyszał pytanie z przedpokoju. Blondyn leżał na boku, obserwując uważnie Collinsa.
- Zabiję cię! - krzyknął, wymachując na niego pięścią - Ale jeszcze nie dzisiaj! Chociaż i tak nie dostanę już za ciebie kasy - zasmucił się, siąkając nosem.
- Och, przykro mi - powiedział całkiem szczerze, dalej przyglądając się zielonookiemu.
Zamiast zabicia go, rzucił w niego pierwszą lepszą rzeczą, jaką złapał i był to... Kapeć - A masz! I umrzyj, umrzyj! - powiedział ze zmęczeniem w głosie. Chłopak uśmiechnął się, gdy kapeć nie przeleciał nawet połowy drogi.
- To wszystko przez ciebie - stwierdził smutno, kuląc się w sobie - Ale dzięki, że mi pomogłeś - uśmiechnął się słabo na wspomnienie przyjemnego, wrażliwego dotyku.
- Przepraszam i... nie ma za co, ty też mi pomogłeś - jasnowłosy również się uśmiechnął - ciepło i przyjaźnie. Kiedy zielonooki zobaczył jego uśmiech, jego twarz przybrała zaciętą minę.
- Czemu ty jesteś taki miły? Próbowałem cię zabić, a ty opatrujesz moje rany! Na pewno wszystko jest z tobą w porządku? - przeturlał się, zawijając przy okazji w ręcznik, po czym znalazł się naprzeciwko chłopca - Hm? - spojrzał na niego czujnymi, szmaragdowymi tęczówkami. Może to był jakiś jego plan, by uspokoić czujność Kathela, a potem zamienić jego życie w piekło. To może być spisek. Jego oczy zwęziły się w szparki, kiedy pokazał na jasnowłosego palcem - Ty! Ty coś knujesz!
- Ja? Ja nic nie knuję - zaprzeczył, odsuwając się trochę, by zachować bezpieczną odległość - Jestem miły, bo zawsze jestem miły. Jak chcesz, to mogę przestać - stwierdził i przybrał na próbę obrażoną minę. Kathel uśmiechnął się do niego jedynie lekko. Ten chłopak rozbawiał go i był taki słod... Nie! Potrząsnął głową przecząco, po czym położył się na plecach, wyciągając do góry obie dłonie - Wiesz... Cieszę się, że nie spotkałeś ich przede mną. - pomyślał, zauważając, że wypowiedział te myśli na głos. Zarumienił się lekko, gdy zrozumiał, że ukazał mu rąbek swoich uczuć.
- Ich, czyli kogo? - spytał, przyglądając się profilowi twarzy długowłosego.
- Nikogo - odparł szybko zielonooki, zakrywając twarz dłonią. Zaczynał zmierzać w bardzo złym kierunku - rozmawiał z nim, opiekował się nim i chłopak nie był mu obojętny. I to go przerażało. - Pokażesz mi to swoje ramię? - spytał, odwracając głowę w jego stronę.
- Niee, nie ma potrzeby, sam obejrzałem i wszystko jest okey - zaśmiał się nerwowo, odsuwając jeszcze bardziej. Jego rozmówca zmarszczył brwi. Poczuł się urażony, gdyż jasnowłosy odrzucił jego pomoc, a pomocy od niego nie otrzymywali zwyczajni ludzie.
- Tak? - uniósł jedną brew do góry, wyglądał na groźnie poirytowanego.
- Yhym... - potwierdził odrobinę nieśmiało i odsunął się jeszcze trochę.
Długowłosy prychnął w odpowiedzi, chcąc wstać. Jęknął jedynie cicho, zaciskając powieki i pozostał w tej samej pozycji.
- Jak sobie chcesz - stęknął, co miało być groźne, jednak okazało się być marnym okazem złości.
- Myślisz, że kiedy poczujesz się lepiej? - spytał blondyn, wyciągając rękę, by kujnąć zielonookiego palcem w ramię.
- Przydałoby się jak najszybciej - odparł, znów próbując wstać. Było to dla niego takie denerwujące i upokarzające... Warknął, odbijając się od ziemi łokciami, po czym wstał do siadu, od razu zginając się w pół z bólu. - O, widzisz, już mi lepiej - jęknął, łapiąc się za brzuch. "Tak mi lepiej, że zaraz się nawet zrzygam z tego polepszenia..." przemknęło mu przez myśl, gdy fala mdłości napłynęła do jego żołądka.
- Może lepiej połóż się jeszcze trochę... - zasugerował jasnooki, patrząc na niego z troską. Granatowowłosy spojrzał na niego kątem oka, trzymając dłoń przy ustach.
- Dam sobie radę - wymamrotał, spoglądając na krwiaka, który urósł przez noc na brzuchu. Odwrócił się do chłopca plecami, stękając z bólu i spytał - A jak to tutaj wygląda? - odczuwał ból również w kręgosłupie i łopatkach. Ręcznik zsunął się z jego bioder, ukazując rowek między jego pośladkami, lekko, acz nie przesadnie umięśnionymi. Prawdopodobnie dużo biegał, a niebieskooki mógł to również wywnioskować z ekstremalnego sprintu, jaki zabójca zastosował, niosąc go w ramionach do swojego mieszkania.
- Też nieciekawie - przyznał, szybko odwracając wzrok by nie patrzeć na rany Kathela.
- Chciałbym się umyć. Ale chyba mi się nie uda- stwierdził zielonooki, przygarbiając się. Podtrzymując się szafki, próbował wstać, jednak zrobiło mu się ciemno przed oczami, toteż upadł z powrotem na podłogę, uderzając o nią głową. Warknął zdenerwowany, splatając ramiona na piersi. Przeniknął go wstręt do słabego siebie, jak również frustracja tym, że nie może być samodzielny, szybki i zwinny jak zawsze. Spróbował jeszcze raz z równie miernym efektem. Uderzył głową w podłogę, jęcząc -Ja chcę wstać, chcę wstać! - przetłuszczone od skóry głowy włosy zasłoniły całą jego twarz, kiedy bił pięścią w podłogę.
- Spokojnie - blondyn pomachał rękami - Może ci pomóc? - sam podniósł się powoli do siadu i wyciągnął do niego dłoń.
"Dobrały się dwie łamagi..." - pomyślał, odtrącając jego dłoń - Sam sobie poradzę! - warknął, napinając wszystkie mięśnie. Zabolało, jednak nie dawał za wygraną, próbując chociaż przenieść się na kolana, wtedy podniósłby jedną nogę i... Ból zapulsował w jego kroczu powodując, że Collins znów przewrócił się na ziemię. Albo roztrzaska sobie głowę o podłogę, wciąż robiąc nieudane próby, albo w końcu wstanie. Zaczął próbować raz jeszcze, co było widokiem żałosnym i ściskającym za gardło, kiedy wciąż upadał i podnosił się, piszcząc z bólu.
- Może jednak ci trochę pomogę... - podsunął się do niego i położył dłoń na ramieniu.
Kathel podparł się na łokciach i spojrzał na niego zza gęstwiny włosów. Jego oczy lśniły, zapewne od łez przy toczonej samemu ze sobą walce, a oddech był krótki i urywany. Z ust wyciekała strużka krwi, skapując na podłogę. Brwi zeszły się nad oczami, wyglądał na bezbronnego, jednak przeczyły temu jego czyny, gdyż w złości chwycił jego rękę i przerzucił go za siebie. Był to tak wielki wysiłek, że po prostu opadł na ziemię, nie widząc już nic, jego słuch również się pogorszył.
- Mówiłem, że nie chcę twojej pomocy! - krzyknął rozpaczliwie, wtulając głowę w ramiona. Był taki bezradny, czuł upokorzenie i tak wielkie narażenie na każdy cios, przed którym nie potrafił się już obronić. Błękitnooki w pierwszej chwili nie wiedział co właściwie się stało, więc ból spowodowany uderzeniem ciała o podłogę, nastąpił dopiero po jakimś, wcale nie długim, czasie. Zielonooki uprzytomnił sobie, że chłopak również został zraniony i to przez niego, poczuł więc nagle, nie wiadomo z jakich powodów, lekkie ukłucie wyrzutów sumienia. Było mu z tym dziwnie, ponieważ zdawało mu się, że jego sumienie zwyczajnie nie istnieje. - Coś ci się stało poważnego? - rzucił ku niemu przestraszonym tonem głosu, choć wcale tego nie chciał. Wyglądał na zdumionego tym co zrobił i wiedział, że było to zagranie nieczyste i okrutne, kiedy tak wykorzystał go, gdy chłopiec chciał tylko mu pomóc. Zrobiło mu się głupio.
- Nie, nie - odpowiedział, próbując się podnieść z pomocą szafki.
- S-sorry - powiedział cicho, nie ruszając się wciąż z miejsca. Jego oddech stał się rzężący, gdy znów próbował wstać. Wiedział, że nie miał już siły, liczył jednak na jakikolwiek zastrzyk adrenaliny ze strony swojego ciała. Jedyny zastrzyk jaki dostał, to mocne ukłucie bólu w mostku, kiedy jego serce biło prędko i mocno, a on kurczowo złapał się szuflady, która wysunęła się, przygniatając go swoim ciężarem, na co poszkodowany pisnął, próbując ją z siebie zrzucić. Blondyn zepchnął ją, korzystając z pomocy zdrowej nogi.
- Nic ci nie jest? - nachylił się nad nim, może odrobinę zbyt głęboko.
- Nie - odparł zmęczonym tonem głosu, próbując go od siebie odepchnąć. Zamiast tego, z powodu kompletnego braku siły, jego ręka okazała się na tyle bezwładna, by swoim ciężarem jedynie pociągnąć chłopca w stanie małej równowagi ku sobie. Otworzył szeroko oczy, zastanawiając się, co najlepszego zrobił i przyszykował się na kolejną dawkę superbólu. Jasnooki uderzył brodą w brodę Kathela, czołem zaś w jego obojczyki, przygniatając jego twarz swoją klatką piersiową.
- Moja wina - wymamrotał długowłosy, wypuszczając gorące powietrze ze swoich ust na klatkę piersiową chłopca - I... Dzięki za pomoc - dodał, choć teraz, zamiast szufladą, był przygnieciony Leo. Chłopak sturlał się z granatowowłosego na miejsce obok niego. Westchnął, stwierdzając w myślach, że mógł upaść mniej fartownie, a wtedy prawdopodobnie umarłby szybciej niż ustawa przewiduje.
- Eee... Uważaj. Ta szuflada pełna była sztućców - wskazał na rozsypane dookoła widelce, noże i łyżki, strzepując ze swojej klatki piersiowej trochę srebra. - Dać sobie spokój z tym wstawaniem? - spytał z rezygnacją.
- Może lepiej tak - powiedział blondyn, wyciągając spod pleców widelec - Zostańmy tu sobie... przez jakiś czas...
- No dobrze - odparł spokojnie, przekręcając się z trudem na bok. Ciężko dysząc, oglądał teraz smukłe, delikatne ciało chłopca, nie kryjąc zainteresowania. - Jeśli chcesz, możesz na razie korzystać z mojej szafy. Jesteśmy raczej podobnego wzrostu... Mogą być trochę za szerokie - dodał, mając na myśli ubrania.
- Dziękuję - uśmiechnął się do niego ciepło, w przerwie między zbieraniem sztućców, które leżały w zasięgu jego ręki.
"Jest naprawdę słodki" stwierdził w myślach, podkładając dłoń pod głowę, oglądał nadal w ciszy jego ciało. Uśmiechał się lekko, ślizgając się po nim wzrokiem, co zaczynało być nieco krępujące.
- Coś się stało? - spytał jasnowłosy, gdy zauważył, że jego towarzysz przygląda mu się dość długo.
- Nie - odparł nieco zakłopotany, spuszczając wzrok. Anders był właściwie całkiem... Całkiem nadal tej samej płci! Uderzył się otwartą dłonią w czoło, zastanawiając co właściwie jest z nim nie tak. Nigdy nie czuł się tak dziwnie skołowany. Blondyn uśmiechnął się do niego lekko i powrócił do układania kolejnej rodziny, tylko tym razem ze sztućców. Długowłosy obudził się ze swoich rozmyślań, oglądając uważnie jego poczynania.
- Co robisz? - spytał, zastanawiając się nad tym głęboko.
- Nic takiego - stwierdził, przesuwając widelce i noże tak, by zielonooki ich nie widział. Pamiętał, że rodzina fusków została zabita, bo nie płacili podatków, a nie był pewien czy ta również nie zalega z opłatami.
- Mam prawo wiedzieć co robisz z moimi widelcami - odparł natarczywie, próbując się przysunąć. Właściwie był tego całkiem ciekaw, a ponieważ mu się nudziło, postanowił się z nim pobawić chociaż w taki sposób.
- Tylko sobie oglądam - przesunął je jeszcze trochę - Potem je wyczyszczę - zapewnił.
- No nie bądź cham, pokaż - ponaglił go, uśmiechając się figlarnie. Zebrał w sobie siły, po czym poturlał się do niego, lądując tuż przy boku niebieskookiego, przylgnął ściśle do niego całym ciałem. - Ha! Teraz mi nie uciekniesz!
Blondyn otworzył szerzej oczy ze zdziwienia, automatycznie odsuwając się trochę, gdyż taka bliskość z innym... mężczyzną była dla niego odrobinę krępująca. Kathel pojął, że właściwie, nie licząc smętnie zwisającego z jego bioder ręcznika i bandaża na penisie, jest całkiem nagi, więc ten przypadkowy kontakt okazał się być bardzo kłopotliwy. Zarumienił się mocno, chowając twarz w gęstwinie włosów.
- To nie było zamierzone! Nie myśl że... - zamachał nerwowo dłońmi, wykonując paralityczne, pełne zakłopotania ruchy - Czy coś! - dodał, czując, że takie wyjaśnienie nie jest wystarczające. Był to w końcu jedynie bezbronny, niewinny chłopiec, a on był lepiej zbudowanym, starszym od niego zabójcą. To mogło budzić pewne lęki.

4 komentarze:

  1. Przyznaję, że długość rozdziału mnie przeraziła. Odzwyczaiłam się od takich długości. Zapewnienia Felis nie były dla mnie przekonujące. W zasadzie, nic się tutaj nie stało. Leo jest taki uroczy, że zabicie go byłoby naprawdę wielkim grzechem. Z niecierpliwością czekam na kolejne postacie. Mam nadzieję, że pojawią się już w następnym rozdziale. Na czas obecny najbardziej lubię Leo za jego słodkość. ^-^ Jak widać, robi sobie teraz rodzinkę ze sztućców. ;) Ta z fusków umarła, więc... Trzeba zrobić nową. Po tytule spodziewałam się jakiejś akcji, gonitwy... Ale tak też jest dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Leo ściąga Kathela na złą drogę :( powinien zginąć już na samym początku :p a tak na prawdę, rozdział dość ciekawy i wciągający (mimo tych pedałkowatych fragmentow o.o ) rozbawił mnie ten moment z groźbami Kathela i ten kapeć oczywiście :], świetne jednym słowem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Liczyłam na bardziej wyczerpującą (dobra! po prostu inną =3) odpowiedź ze strony Leo. To jednak nie zmienia faktu, że rozdział, choć długi i raczej niewiele wnoszący do fabuły, czytało mi się doprawdy milusio. A to właśnie za sprawą tych zabawnych fragmentów z homo naleciałościami. Urok Leo działa nawet na Kathela! Widzę też zmianę szablonu na weselszy. ^-^ Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejną część!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział fajny ;) I dość długi. Ale ogólnie dobrze opisany. Uwielbiam postać Leo, jest świetny i taki uroczy ;)
    Ah te groźby Kathela ;p
    Rozbawiło mnie to z widelcami.
    Czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń