czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdział V


Uwaga! Rozdział, ze względu na sceny przemocy, dla czytelników +16!

"A bo... Zalegali w długach"

Zabójca zarumienił się lekko, po czym spojrzał na niego z przykrością. Jego serce biło mocno, a do brzucha wdarł się stres. Walczył ze sobą chwilę, nim powiedział:
- Wiesz... Przepraszam.
Leo spojrzał na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
- P-przepraszasz? Ale... nie masz za co, to twoja praca przecież, no... - spuścił wzrok, czując się odrobinę dziwnie. Długowłosy uniósł jedną brew do góry.
- Co ty sobie myślisz? Przepraszam, że cię wtedy nie wykończyłem. Widzisz jaka jest z tego teraz chryja? Czuję się wobec mojej ofiary odrobinę nie w porządku, to wszystko - zszedł z fotela, po czym odszedł w kierunku łazienki. Przeprosiny te były chyba najdziwniejszymi, jakie Leo miał okazję słyszeć. Chłopak zmarszczył czoło, czując się jeszcze dziwniej. Postanowił nic już lepiej nie mówić i wrócił do swoich fusów, wysypując je na stół.
Collins spokojnie prał swój płaszcz, starając się wywabić z niego krew. Bardzo lubił to ubranie. Tak naprawdę nigdy nikogo jeszcze nie przepraszał nawet za to, że go nie zabił, czuł się więc dość zakłopotany i zastanawiał, co teraz myśli o nim jasnowłosy.
Błękitnooki odsunął fusy na jedną stronę i wybierał te większe, układając z nich kwadrat z mniejszymi kwadracikami w środku. Po pół godzinie długowłosy wyszedł z łazienki, kierując się z powrotem do pokoju. Spojrzał na swój stół, robiąc wielkie oczy, po czym podszedł bliżej.
- Co ty...? - wskazał na mozaikę stworzoną z fusów, która w tajemniczy sposób urzekała i popychała do dalszego jej studiowania - Nie wiedziałem, że fusy są takie twórcze - wzruszył ramionami.
- Rodzina fusków - stwierdził jasnooki, pokazując na pojedyncze fusy - A to jest ich domek, wiesz, rzut z góry.
- Łał - odparł, unosząc jedną brew do góry - A teraz? - nabił jednego fusa na nóż, przyglądając mu się z uwagą - To mama, tatuś, córka czy syn? - spytał, mając świadomość, iż chłopak posiada większe zdolności rozpoznawcze tożsamość fusów, niż on sam.
- To papuga - popatrzył z uwagą na "zabitego fusa" - To mama, to tata, to dwójka ich synów i jedna córka, a tu jeszcze pies - pokazał po kolei na różnej wielkości fusy.
- Nie wiem któro to któro, więc dla pewności zabiję wszystkich - stwierdził, po czym nabił po kolei każdego z dużą prędkością, zostawiając na stole malutkie wgłębienia. - I został pusty dom w rzucie z góry - siąknął nosem, patrząc na resztę zawijasów i figur geometrycznych - A to, co to jest? - spytał, wskazując na długi, prosty odcinek, z równoległym do niego drugim.
- Korytarz - odparł, podnosząc wzrok na długowłosego - Dlaczego zabiłeś rodzinkę fusków?
- A bo... Zalegali w długach - stwierdził, wrzucając je do kubka. - Piesek też. Za karmę nie spłacał, tylko brał i brał...
- Aha - blondyn westchnął i zebrał resztę fusów do kubka.
Zielonooki już miał usiąść, jednak podskoczył, jak oparzony tuż przed zajęciem miejsca.
- Ile minęło czasu od mojego powrotu? - spytał, marszcząc brwi.
- Nie wiem - odpowiedział chłopiec po chwili zastanowienia. Było mu trochę głupio, że nawet raz nie zerknął na zegarek.
- Mniejsza z tym. Jestem idiotą - stwierdził, po czym popędził do pokoju, zrzucając po drodze szlafrok, w którym tak lubił chodzić ze względu na wygodę i... Przewiewność tu i ówdzie. Szybko ubrał się, złapał katanę i zatrzymał się tuż przed drzwiami - Chyba nie muszę ci mówić, żebyś nigdzie nie wychodził i nie dawał żadnych oznak życia?
- Yhym - blondyn kiwnął głową, opierając się łokciami o stół.

Długowłosy biegł znów w to samo miejsce, nawet nie związał włosów, które teraz powiewały na wietrze, zatrzymując jego prędkość. Po jakimś czasie zatrzymał się za rogiem i sprawdził, czy ktoś go obserwuje. Nie było nikogo, wszedł więc do drzwi zapomnianej piwnicy najciszej jak potrafił, cały czas uważnie się rozglądając. Spojrzał na miejsce mordu, gdzie nadal leżały dwa ciała. Powoli, spokojnie i czujnie zbliżał się do nich, widząc, że nóż nadal tkwi w gardle mięśniaka.

Jasnowłosy podniósł się z pomocą stołu i przeszedł kilka kroków, po czym rzucił się na łóżko. Przez chwilę leżał bez ruchu, jednak postanowił się podnieść do pozycji siedzącej. Wziął w rękę telefon, który leżał na nocnej szafce i już miał wybierać znany numer. Chciał powiedzieć rodzicom, że nic mu nie jest, żeby się nie martwili i go nie szukali, ale... To było zbyt ryzykowne. Z jakiegoś nieznanego sobie powodu nie chciał, by Negishiemu coś się stało. Odłożył słuchawkę i położył głowę na miękkiej poduszce.

***

Kathel wyjął nóż, zauważając, że jest jakby... Ruszony? To był ten sam nóż, ale... Ktoś go już raz wyjął. Obejrzał się do tyłu, czując, że jest przez kogoś bacznie obserwowany w tym samym momencie, kiedy kopniak został wymierzony w jego twarz.
- Bum, matołku!
Poślizgnął się na podłodze, upadając na ziemię, uderzył głową w cegły na ziemi, a przed jego oczami zaistniała ciemność.
Długowłosy obudził się w tym samym miejscu, przywiązany do krzesła rękoma i nogami. Czuł tępy ból w głowie i ramionach, miał ochotę zwymiotować. Spojrzał przed siebie zamglonym wzrokiem i ujrzał kolejnego napakowanego człowieka, trzymającego jego ukochaną katanę. Szarpnął się odruchowo, przewracając na twarz wraz z krzesłem, zdążył jednak przekręcić twarz w bok, by uderzyć jedynie policzkiem. Jęknął cicho z bólu.
- No, zrobiłeś sobie jeszcze lepiej, nawet bez mojej pomocy - mięśniak nadepnął na jego głowę, wbijając ją mocniej w podłogę przy wtórze przekleństw i krzyków - Dlaczego zabiłeś moją panią? Chciała dać ci pieniądze, pierdolony śmieciu, i wszystko byłoby dobrze, ale ty ją zabiłeś! - kopnął go jeszcze raz w brzuch, powodując, że zabójca zakrztusił się własną śliną. Między kaszlami udało mu się jedynie powiedzieć:
- Nie... Dałaby mi... Teraz! - krzyknął na końcu, próbując powstrzymać falę wymiotów. Ruszał nadgarstkami, próbując wyswobodzić się ze sznura, jednak na marne. Przypomniał sobie jedną, ważną rzecz... Za paskiem od spodni miał mały scyzoryk. Musi tylko zrobić coś, by jego płaszcz nie zakrywał tego miejsca - I kto tu jest śmieciem, bezmózgi kretynie?! Trzeba było być wcześniej przy swojej kurwinoszowatej pani, to może nic by jej się nie stało! Ale wszyscy jesteście pieprzonymi ciotami napakowanymi sterydami i nawet... - urwał, czując, że jest przewracany na plecy.
- Co żeś powiedział? - dostał z pięści w twarz, raz, drugi, trzeci, później w pierś, brzuch, na końcu zostając przyciśniętym do ziemi za krocze. Wrzasnął z bólu, a łzy potoczyły się po jego twarzy - Kto tutaj jest pieprzoną ciotą? Bo mogę sprawić, że nią będziesz... - ochroniarz wyjął zza pasa nóż, zbliżając się do przyciskanego miejsca - To nawet fajny pomysł.
- Co?! - zielonooki zapiszczał niczym kobieta, chcąc za wszelką cenę się stąd wyrwać. Próbował podsadzić się na łokciach, jednak nie przynosiło to efektu, a ochroniarz zaczął powoli zdejmować jego spodnie. Spodnie, za którymi był nóż... Kiedy jego wielkie, ohydne łapska, powędrowały na pośladki granatowowłosego, dostał on dreszczy obrzydzenia, wciąż czując do tego ból wprost nie do wytrzymania w każdym calu swojego ciała, najmocniej ogniskował się na tak mocno ugodzonych jądrach i penisie. Jego godność poszła się właśnie kąpać do stawu wraz z honorem, kiedy pozwolił zsunąć z siebie trochę spodnie, wyciągając z nich skrępowanymi z tyłu rękoma nóż. Czuł zapach wolności i... I zapach braku czegoś bardzo ważnego w spodniach, jeśli szybko czegoś nie zrobi.
- Ale tak szybko się to nie skończy, nie myśl sobie - powiedział wielkolud, wiedząc, że tortury tak wrażliwej części ciała muszą być naprawdę okrutne. Ścisnął mocno jego nagie teraz jądra, a chłopak piszcząc, wrzeszcząc z bólu i wierzgając nogami, mocował się z tyłu ze sznurem. Znalazł najcieńszy fragment i zaczął go piłować, po kolei przecinając więzy, ocierał się boleśnie kostkami o ziemię, jednak nie to było najgorsze. Kiedy już wyswobodził się z pętów, niewiarygodnie szybkim ruchem wyrzucił nóż, trafiając ochroniarza celnie w oko. Kiedy mężczyzna złapał ostrze, zataczając się do tyłu, on pochylił się szybko, by rozwiązać swoje nogi. Zrobił to tak prędko jak jeszcze nigdy dotąd, po czym zwyczajnie przewrócił się na bok, niezdolny do żadnego ruchu. Tak strasznie bolało... Czując się jak kompletny kozioł ofiarny płakał, próbując wstać, słuchał przekleństw rzucanych mu przez człowieka. Dosięgnął palcami swojej katany i przetoczył się, by wbić ją w brzuch oprawcy, kilkanaście razy, mocno, wyrzucał z siebie całe swoje zdenerwowanie. Tak go upokorzyć…
- Nie! Jestem! Dziwką! Żebyś mnie! Tak! Traktował! - wrzeszczał w furii, masakrując jego ciało. Położył się na ziemi, by przecierpieć cały sprawiony mu ból, a po dłuższym czasie wstał, pozbierał się i odszedł, zabierając wszystkie swoje rzeczy. Nie zapomniał niczego.

***

Do przedpokoju wtoczył się granatowowłosy, od razu padając na ziemię. Był w stanie fatalnym, umazany krwią, miał zdartą skórę z twarzy, łokci i kolan, leżał, trzymając się za krocze. Blondyn w tym czasie zdążył przedostać się pod drzwi łazienki, by mieć blisko w razie nagłego wypadku. Spojrzał przestraszony na długowłosego i podpełzł do niego na kolanach, nie zważając na ból w nodze.
- C-co się stało? - położył dłoń na jego ramieniu.
- Odwal się! - zapiszczał. Pomyślał, że teraz już na pewno będzie bezpłodny. Skulił się bardziej, nie chcąc pokazywać spływających po twarzy łez. Jasnooki cofnął dłoń, nadal przestraszony stanem chłopaka.
- Jak ci pomóc? - spytał, gdy nic innego nie przyszło mu do głowy.
Długowłosy nie chciał się odzywać, gdyż usłyszał już jak pięknie śpiewa. Czuł się tak potwornie upokorzony, jak jeszcze nigdy... Gdyby mógł, wskrzesiłby tego twardziela i poznęcał się nad nim tak, jak on wcześniej, a potem zabiłby go, wskrzesił jeszcze raz i... Jęknął, czując napływającą falę mdłości.
- Może... zadzwonię po pogotowie? - blondyn zadał najgłupsze pytanie jakie mogło mu przyjść do głowy.
- Chyba ocipiałeś! - chciał warknąć, jednak wyszedł z tego jedynie zdeformowany pisk. Podniósł się na łokciach, przeczołgując do łazienki, gdzie wsadził głowę do muszli klozetowej. Po chwili wyrzucił z siebie jajecznicę, herbatę i rodzinę fusków. Błękitnooki, nadal na kolanach, poszedł za nim i usiadł w progu łazienki.
- A co cię boli? - spróbował innego pytania.
Kiedy Collins skończył, usiadł na piętach, oddychając głęboko.
- Wszystko - odparł nadal zdeformowanym głosem. Krew ściekała na jego ubranie, któro i tak było już całe w czerwonej cieczy. Leo spuścił wzrok, patrząc teraz na łączenia między kafelkami. Wiedział jak opatrzyć małą ranę, powstrzymać krwotok z nosa, umiał zrobić zastrzyk z insuliny czy zabandażować złamanie, dobrze pamiętał wszystkie lekcje pierwszej pomocy. Zawsze należało zadzwonić po pogotowie. Ale nie mógł, więc co miał zrobić?
- K-kurwa! - jęknął, rozszerzając nogi, by nie uciskać bolącego miejsca. Oparł się o ścianę, dysząc ciężko. Doszedł aż tutaj, doczołgał się do własnego mieszkania i nie miał najmniejszej ochoty na mdlenie, czy cokolwiek innego - To chociaż... Mnie rozbierz. Wszystko... Ci powiem... - wyszeptał, rozluźniając wszystkie mięśnie, by nie tracić cennej energii. Blondyn poraczkował do niego i bardzo ostrożnie, nieco trzęsącymi się dłońmi rozpiął jego płaszcz i koszulę, które, całe przesiąknięte krwią, rzucił obok siebie. Zobaczył poobijaną pierś, na której były otwarte rany, jak i podskórne krwiaki. Wszystko to musiało nieźle go boleć. Oddychał głęboko, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szybkim, urywanym rytmem.
- Wcale nie tutaj jest najgorzej - szepnął zmartwiony długowłosy, bojąc się jedynie o swoją najdroższą część ciała, dzięki której uważał się za mężczyznę. Jasnowłosy przełknął ślinę, bojąc się co zobaczy, zaczął zsuwać spodnie długowłosego z jego bioder wraz z bokserkami. Zielonooki poczuł znów ukłucie jego gdzieś tam istniejącej godności. Kazał jej się zamknąć.
- J- jak to wygląda? - spytał płaczliwie, wskazując dłonią na zsiniały, obleczony krwią członek i krwawiącą mosznę.
- Niezbyt dobrze - odwrócił wzrok i zacisnął usta, wyobrażając sobie jak ogromny to musi być ból. Długowłosy rozpłakał się na nowo, nie kryjąc już swoich łez. Bolało go niemiłosiernie i czuł, że musi to wyglądać wręcz ohydnie.
- Z-zrób coś, żeby zaczęło wyglądać lepiej! - zawył w bólu, zaciskając dłonie w pięści.
- Ale co?! - jasnooki krzyknął, zdenerwowany całą sytuacją. Zakrył sobie usta, właściwie wcale nie chcąc krzyczeć - Przepraszam... Ja... nie wiem... Powiedz mi co mam zrobić... - tarmosił w dłoniach zakrwawioną koszulę, która leżała obok niego. Wpatrywał się w nią, bojąc się podnieść wzrok na długowłosego. Kathel zdecydował się spojrzeć w to miejsce - O kurwa. On... On jest mój? W ogóle to nadal jest penis? - spytał samego siebie - Hm... Okey. Przynieś bandaż, wodę utlenioną i... Taką walizkę, to wszystko jest w dolnej szufladzie w sypialni - powiedział w miarę spokojnym głosem, dotykając na próbę prącia. Wrzasnął z bólu, cofając rękę. - Będzie ciężko.
Leo postanowił przedostać się do pokoju na kolanach, dzięki czemu wyszło mu to w miarę sprawnie. Rączkę walizki złapał w zęby, bandaże (sztuk: dwa) w jednej dłoni, a wodą utlenioną w drugiej. Ciało Collinsa trzęsło się lekko. Było mu bardzo zimno i stracił dużo krwi, nie ruszył się więc z miejsca o krok, tylko cierpliwie czekał, starając się zachować przytomność. Blondyn wrócił z tym wszystkim z czym powinien wrócić i położył to na podłodze, tuż przed długowłosym.
- No... Dobra. Nie jestem zdolny tego wszystkiego użyć. Ale najpierw... Trzeba go trochę przemyć – spojrzał na umywalkę, która była całkiem blisko, jednak nie na tyle, by mógł tam sięgnąć. Jego głos powoli wracał do normalności, z czego niezmiernie się cieszył. Jasnooki wziął najbliżej leżący, czysty ręcznik i namoczył go zimną wodą, po czym podał go Kathelowi. Chłopak zacisnął mocno zęby, po czym, trzęsącymi się dłońmi, jak najdelikatniej zaczął przemywać swoje przyrodzenie. Nie obyło się bez cichych jęków i ogromnej dawki bólu, przez co na jego policzkach znów pojawiły się krople łez, lecz teraz przestało to już wyglądać tak strasznie i było widać, skąd wydobywa się krew.
- Hej, właściwie... Dlaczego mi pomagasz? Teraz, kiedy jestem w tak beznadziejnym stanie, możesz mnie nawet jedynie dobić - spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem zielonych tęczówek mówiącym, że on właśnie tak by zrobił.

Z uwagi na to, że mamy dziś Mikołajki, przygotowałyśmy specjalny prezent! Dwa przeseksowne rysunki... Kathela! Narysowane przez... Kathela! (takie autoportrety)
Kathel no.1 - klik
Kathel no.2 - klik

5 komentarzy:

  1. Rodzinka fusków... Hm, ciekawy pomysł. Jak dla mnie, fusy są okropne, bo ciężko się ich pozbyć z kubka. Ale herbata z torebki ma ten dziwny pyłek... No nic, nie będę narzekać może na herbatę. Cóż, szczerze wolałabym coś, co byłoby oznaczone jako +18. Czytałam brutalniejsze rzeczy, więc dokończyłam rozdział dość spokojnie. Nie wiem czy uznać to za szczęście ^^''. Mimo to, dobrze wszystko było opisane. Leo pomógł swojemu zabójcy, więc chyba można powiedzieć, że ma syndrom sztokholmski. Biedaczek... Czekam na kolejny rozdział, w którym poznam odpowiedź na pytanie. ;) Nie bardzo wiem co jeszcze powiedzieć. Że mi się podobało? Tak. ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. bandaże i woda utleniona, normalnie panaceum :) tortury miodzio, oby w przyszłości było ich jeszcze więcej, czekam na następne ^-^

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tymi przeprosinami oraz rodziną fusków na początku rozdział zapowiadał się tak przyjemnie... a tu takie okrucieństwa. ;_; Świetnie opisałyście scenę tortur i tę późniejszą. Szkoda mi Kathela, wyrządzono mu taką krzywdę. Dobrze, że chociaż udało mu się za to odpłacić. Swoją drogą, ten mięśniak musiał być stereotypowo głupi, skoro był sam z zabójcą. Widocznie nie przypuszczał, że Kathel sobie poradzi... Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział z odpowiedzią Leo, bo mnie samą ciekawi przyczyna jego postępowania. A prezent mikołajkowy bardzo mi się spodobał. *q* Mam nadzieję, że na Gwiazdkę też mogę na coś liczyć. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Krew, pot, sperma i łzy :D
    Lubię krew, lubię takie psychiczne ciągoty i zadawanie bólu. Lubię wszystko co dziwne, chore i niezrozumiałe. W ogóle was lubię ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny, dobrze opisany ;) I jeszcze te tortury ;p Biedak, co on musiał przejść.
    Rysunki są cudne ;)

    OdpowiedzUsuń